środa, 14 marca 2018

Polędwica z sosem z porto i z suszonymi grzybami


Mięso jemy rzadko i w małych ilościach, ale kiedy już je przyrządzam staram się, żeby było niezwykłe w smaku. Z mięs w naszym domu najczęściej jemy wołowinę  i dzisiaj mam dla Was przepis właśnie z jej użyciem. 
Na polędwicę wołową z sosem z dodatkiem porto i grzybów suszonych. Niewiele składników, wbrew pozorom niewiele pracy, a efekt jest doskonały. Do dania podałam dość grubo krojone frytki (zrobione samodzielnie z ziemniaków, a nie z mrożonki) i cienką fasolkę szparagową (użyłam fasolki zamrożonej latem).

To danie jest bardzo efektowne i co najważniejsze niezwykłe w smaku. Polędwica, którą używamy do tego dania powinna być ukrojona z szerszej części, żeby stosując się do czasu pieczenia podanego w przepisie, otrzymać różowe mięso w środku. Jeżeli wolicie bardziej wysmażone, wydłużcie czas pieczenia. Przed pieczeniem mięso trzeba obsmażyć na patelni. Najlepiej użyć do tego bardzo rozgrzanej patelni żeliwnej lub stalowej i takiej, którą można wstawić do gorącego piekarnika. Jeżeli nie macie takiej patelni, wstawcie blachę do rozgrzanego piekarnika, kiedy zaczynacie obsmażać mięso.
 Chodzi o to, żeby przełożyć je do pieczenia na gorącą blachę, żeby nie obniżać zbyt mocno jego temperatury.

Mięso przed smażeniem powinno być wyjęte z lodówki na minimum godzinę wcześniej, żeby osiągnęło temperaturę pokojową.

Upieczone mięso po pokrojeniu lekko posypałam solą truflową, która nadała daniu jeszcze więcej niezwykłego smaku.



Polędwica z sosem z porto i z suszonymi grzybami

400 g polędwicy wołowej (ukrojonej z szerokiego końca) w temperaturze pokojowej
2-3 łyżki oleju do smażenia w wysokich temperaturach
25 masła
2 gałązki tymianku
1 duży ząbek czosnku rozgnieciony wraz z łupiną
sól z dodatkiem trufli (opcjonalnie)

sos
10 g suszonych prawdziwków
25 masła
1 duża szalotka (tzw. bananowa) lub 2 małe pokrojone w drobną kostkę
2 gałązki tymianku (same listki)
200 ml porto
100 ml bulionu wołowego (domowego)
sól do smaku

do podania
domowe frytki
fasolka szparagowa ugotowana na chrupko i polana z masłem

Przyrządzić sos.
Zalać w miseczce suszone prawdziwki 100 ml wrzącej wody. Odstawić do nasączenia na 10 minut.
Na patelni rozgrzać masło, dodać szalotkę i trochę soli i listki tymianku.
Podsmażać na małym ogniu przez około 5 minut, aż szalotka zmięknie, ale nie zrumieni się. Wlać porto, zwiększyć znacznie moc palnika i podgrzewać całość, aż połowa płynu odparuje. Dolać bulion, posiekane drobno suszone grzyby i 50 ml wody, w której moczyły się grzyby. Podgrzewać, aż połowa płynu odparuje. 

Rozgrzać piekarnik do 200 stopni C. 
Polędwicę natrzeć olejem. Rozgrzać patelnię bardzo mocno (żeliwna lub stalowa powinna prawie dymić). Położyć na patelni mięso i obsmażyć je na rumiano z czterech stron. Po dwie minuty z każdej strony. Do obracania mięsa najlepiej użyć szczypiec. Widelcem przebijemy zrumienioną skórkę i zaczną wypływać soki.

Zdjąć patelnię z ognia.
Posolić lekko mięso, dodać na patelnię masło, gałązki tymianku, rozgnieciony czosnek.
Wstawić patelnię do piekarnika i piec całość 8-10 minut lub do czasu, kiedy termometr wbity do środka mięsa pokaże temperaturę 55 stopni C.

Mięso wyjąć z piekarnika i odstawić na 5 minut (bez przykrywania). Soki z patelni dodać do sosu i całość podgrzać. Posolić do smaku.
Mięso pokroić w plastry, oprószyć solą truflową i polać lekko sosem.
resztę sosu podać w sosjerce.
Podawać z domowymi frytkami i ugotowaną na chrupko zieloną fasolką szparagową.


poniedziałek, 12 marca 2018

Na pożegnanie zimy. Drożdżówki z korzennym jabłkowym nadzieniem.


Czuję nadchodzącą wiosnę.
Nie budzę się już w kompletnych ciemnościach, przeglądam w szafie sukienki i bawełniane swetry, powiesiłam już białe zasłony i hurtowo kupuję hiacynty. 
Jeszcze nie poczułam pachnącej ziemi, ale słyszę o świcie coraz głośniejszy świergot ptaków.
Wszystko budzi się do życia. I ja też. 

Z niecierpliwością czekam na pierwsze nowalijki, marzę o twarożku z rzodkiewkami, kawie w kawiarnianym ogródku i z wytęsknieniem czekam na rabarbar. Na targach w Londynie można go było już kupić, tutaj jeszcze chwilę trzeba poczekać. Mam nadzieję, że niedługo zrobię z nim drożdżówki (i z budyniem i kruszonką), ale na razie nadal królują u mnie jabłka, gruszki i cytrusy.

Zanim na blogu pojawią się wiosenne przepisy, zapraszam Was na jeszcze zimowe drożdżówki. Z jabłkami (można pomieszać je też z gruszkami, ale wtedy trzeba dać mniej cukru).
Lekko korzenne, lekko słodkie, na delikatnym, maślanym cieście. Lubię to ciasto za smak, ale i za to, że nie lepi się do dłoni w czasie formowania.





Drożdżówki z jabłkami

ciasto
500 g mąki pszennej (typu 550)
250 ml mleka
150 g masła (rozpuszczonego i wystudzonego)
100 g cukru
4 żółtka
30 g świeżych drożdży
szczypta soli
skórka starta z 1/2 cytryny

nadzienie jabłkowe
500 g jabłek (użyłam golden delicious i boskopów)
50 g masła
30-50 g brązowego cukru (ilość cukru uzależniona jest od odmiany jabłek, których używamy)
1/4 łyżeczki mielonych goździków
1/4 łyżeczki mielonego kardamonu
1/2 -3/4 łyżeczki mielonego cynamonu
skórka starta z 1/4 cytryny

1 jajko (do posmarowania wierzchu)
płatki migdałowe (do posypania wierzchu)

Przygotować nadzienie.
Jabłka obrać, wykroić gniazda nasienne, a miąższ pokroić w 1 cm kostkę. Na patelni rozgrzać masło. Dodać jabłka i smażyć je mieszając od czasu do czasu, aż delikatnie się zezłocą (około 5-6 minut. Dodać cukier i smażyć jeszcze 1-2 minuty. Dodać przyprawy i skórkę z cytryny, wymieszać i przełożyć do miseczki i odstawić do całkowitego wystudzenia.

W misce wymieszać letnie mleko i drożdże. Odstawić na 5 minut. Dodać żółtka, cukier i sól. Wymieszać. Dodać mąkę i miksować (końcówki haki) do połączenia się składników. Dodać masło i miksować całość jeszcze przez 5-7 minut. Przykryć miskę ściereczką i odstawić ciasto do wyrastania na około 1 godzinę. Po tym czasie ciasto powinno podwoić swoją objętość. 

Na lekko podsypanym mąką wyrabiać przez chwilę ciasto dłońmi. Oderwać kawałek wielkości mandarynki, spłaszczyć go na dłoni, po środku ułożyć nadzienie, skleić końce ciasta i uformować w dłoniach bułeczkę. 
Układać je na blasze (zachowując 5 cm odstępy) wyłożonej papierem do pieczenia. Z tej porcji robię drożdżówki na dwóch blachach z wyposażenia piekarnika. 

Odstawić drożdżówki do wyrastania na około 1 godzinę. Po tym czasie ciasto powinno podwoić swoją objętość. Posmarować całość rozbełtanym jajkiem. Wierzch można posypać jeszcze brązowym cukrem lub płatkami migdałów.

 Piec w piekarniku nagrzanym do 180 stopni C przez około 15-20 minut. Po tym czasie wierzch ciasta powinien się zezłocić.

Czas pieczenia zależy od wielkości drożdżówk i od piekarnika.



piątek, 9 marca 2018

Londyn kulinarnie. Gdzie zjeść, wypić kawę, zrobić zakupy... Część II


Z nostalgią patrzę wstecz na moje dawne zakupy w czasie zagranicznych podróży. Potrafiłam przywozić ryż basmati albo arborio, makarony z pszenicy durum, oliwki, kapary, tuńczyka, dynie, szalotki...,  bo te produkty były niedostępne w naszym kraju. 
Teraz kupuję mniej, starając się przywozić tylko to, co jest charakterystyczne i wyprodukowane w kraju, do którego jadę. I czego nie kupię tu na miejscu. Coraz rzadziej zdarza mi się płacić za nadbagaż, ale nie powiem, żebym bez drżenia serca kładła walizkę do ważenia na lotnisku. Podróże z moim mężem są podwójnie przyjemne nie tylko dlatego, że spędzamy ten czas razem, ale też, że mój mąż może nadać na siebie dwie wielkie walizki. Czujecie jakie to może być kuszące ;-)

Gorzej się dzieje, kiedy jedziemy gdzieś razem samochodem. Na ostatnie zakupy przed wyjazdem podjeżdżamy wypchanym do granic możliwości autem i kiedy nasz koszyk zapełnia się po krawędzie, mąż zadaje mi pytanie: kochanie, czy nam się to wszystko zmieści? 
Mieści się. Zawsze ;-) 
Tylko gdzieś w połowie podróży słyszę: musimy zatankować, bo spalanie nam ZNACZNIE wzrosło ;-)

Przez ostatnie lata, zaczęłam też robić zakupy tuż przed odlotem, na wspólne kolację po powrocie. Kupuję chleb w piekarni, która mnie zauroczyła, świeże sery, czasami ciastka z jakiejś doskonałej cukierni. Wszystko zależy od miejsca, z którego wracam. Wiozłam już ze sobą dojrzewające na słońcu sycylijskie pomidory, śledzie z maleńkiej wytwórni  na szkierach, cynamonowe bułeczki ze Sztokholmu, masło z Bretanii, francuskie ostrygi, skrzyneczkę fig, które o świecie zrywałam z drzewa za zgodą właściciela, matjasy z Holandii,  
ciastka i makaroniki od Pierre'a Hermé, karczochy rano kupione na targu...

Wracając z Londynu też zrobiłam kolacyjne zakupy. Kupiłam chleb na zakwasie w Gail's, duński, żytni w Fabrique, sery i pasty do serów z pigwy i śliwek w Neal's yard dairy, konfiturę z karmelizowanej cebuli... Tego samego dnia syn wracał z Francji, a mąż z Portugalii i oni też zrobili swoje zakupy :-)
Mieliśmy przyjęcie.

Jak patrzę na moje dzieci, to myślę, że przekazałam im zwyczaj "pamiątek" jedzeniowych z podróży. Od małego mój syn przywoził ze szkolnych wycieczek żywnościowe prezenty. Z Torunia dostałam przyprawy korzenne i książkę ze starymi przepisami na pierniki, z Włoch i Francji były sery i makarony. Ale nie takie zwykłe pszenne, ale z lokalnych, małych wytwórni, ze starych odmian zbóż. Tylko raz dostałam małą figurkę z Westerplatte ;-) Reszta to było wyłącznie jedzenie. 

Córka zwoziła przyprawy, gałązki wrzosów, które znalazła złamane na plaży w Irlandii, konfitury i szerokie lejki do nakładania dżemów do słoików :-)

Mąż, który często jest w podróżach służbowych zaopatruje naszą "winną piwniczkę" ;-) i kupuje mi ulubione gazety kulinarne.

Jak tak to piszę, to zaczynam sobie bardziej uzmysławiać, jak wielki wpływ mamy wzajemnie na siebie i jak dobre jedzenie jest dla nas ważne. 

Po tym przydługim wstępie, zapraszam Was na kolejną przydługą ;-) część londyńskich kulinariów moimi oczami.

OTTOLENGHI

Pamiętam swoją pierwszą książkę Ottolenghi. Byłam zauroczona przepisami, smakami dań i różnorodnością połączeń. Marzyłam, żeby odwiedzić jedno z miejsc prowadzonych przez Ottolengi i kiedyś tam zjeść. Parę lat temu, wynajeliśmy pokój w hotelu w Notting Hill w pobliżu jednej z jego knajpek i... biegałam tam codziennie, żeby spróbować czegoś nowego. Do jednej rzeczy nie potrafię się tam przekonać. Do wielkich różowych bez. Podziwiam je za każdym razem, ale nie wyobrażam sobie, żeby je zjeść. Ottolenghi to dla mnie takie miejsce jak National Gallery. Przy każdej wizycie w Londynie muszę tam iść. I za każdym razem wychodzę szczęśliwa. To dobre miejsce na śniadanie, kawę, ale najlepsze na lunch i zakup wiktuałów na piknik. W Londynie nie jest trudno znaleźć park, więc zrobienie pikniku na trawie to sama przyjemność. W menu, które codziennie się zmienia znajdzie się wybór dań bezglutenowych, wegańskich, wegetariańskich, ale są też potrawy z rybą lub mięsem.
Ottolengi można znależź w Londynie w czterech lokalizacjach. 





BOROUGH MARKET

Borough market to wielki targ znajdujący się pod wiaduktem, niedaleko London Bridge (i Tate Gallery dla miłośników sztuki nowoczesnej). To wspaniałe miejsce na zakupy, jak i na zjedzenie czegoś na miejscu. Dania street foodowe z całego świata są wielkim atutem tego miejsca. Na targu jest bardzo duża ilość stoisk z serami (z Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch), wędlinami, rybami i owocami morza, oliwami, winami, czekoladą, kawą. a także oczywiście z warzywami. Są  również liczne stoiska z pieczywem (także bezglutenowym), ciastami i przyprawami. Na targu znajduje się również sklep z akcesoriami kuchennymi. Pełno tam turystów, ale równie dużo jest mieszkańców.










NEAL'S YARD DAIRY

Szukacie miejsca, gdzie można kupić dobre angielskie sery z małych wytwórni? Neal's yard dairy to miejsce idealne. Sprzedawcy doradzą i dadzą wszystkiego  spróbować. Wybór cheddarów i stiltonów jest imponujący. Oprócz serów można tam kupić masła, śmietany i przepyszne dodatki do serów (krakersy, relishe, chutneye, miody...). Moimi wielkimi faworytami zostały pasty ze śliwek damson i z pigwy. Okazały się rewelacyjnymi dodatkami do serów. 
Jeden ze sklepów znajduje się w malutkiej uliczce tuż przy Borough Market. Oprócz niego znajdziecie jeszcze sklepy w dwóch innych lokalizacjach.







MONMOUTH

Monmouth to palarnia kawy i kawiarnia. Tam zawsze stoją kolejki chętnych po zakup kawy. W Monmouth kupują kawy z zachowaniem  zrównoważonego i  sprawiedliwego handlu od małych plantatorów i spółdzielni. Bezpośredni kontakt z wytwórcami jest dla nich bardzo ważny. Tam naprawdę kawa smakuje zupełnie inaczej. Można ją kupić i wypić na miejscu, a także nabyć ją w ziarnach na wynos. Mogą także zmielić kawę w zależności od preferencji parzenia. I co jest równie ważne, potrafią świetnie doradzić, kiedy zagubimy się w tym niezwykłym kawowym świecie.






SPICE MOUNTAIN

Sklep z przyprawami Spice mountain mieści się na Borough Market. Można tam kupić przyprawy z całego świata. Bogaty wybór mieszanek, jak i fachowe doradztwo jak ich użyć są dużymi atutami sklepu.




BREAD AHEAD

Piekarnia Bread Ahead mieści się na Borough Market.  Została założona przez Matthew Jones'a w 2013 roku. Można tam kupić doskonałe chleby na zakwasie, focaccie, bułki, słodkie wypieki. Piekarnia dostarcza też pieczywo do restauracji i delikatesów. Oprócz zakupów możecie tam zapisać się na warsztaty kulinarne z wypieku chlebów, ciast, bułek... Różnorodne opcje pozwalają wybrać kurs w zależności od własnych potrzeb i umiejętności. Od 3 godzinnego kursu na wypieki skandynawskie do 3 dniowego z chlebów na zakwasie. Niestety ciężko zapisać się na te kursy, bo ilość chętnych jest bardzo duża. Teraz zostały pojedyńcze miejsca na kursy czerwcowe. 
Bread Ahead to dobre miejsce, żeby zaopatrzeć się w wypieki na śniadanie, kolację albo kupić parę produktów na piknik.





PADELLA I TRULLO

Padella  i Trullo to dwie bardzo popularne restauracje podające dania kuchni włoskiej. Prosta, krótka i sezonowa karta to ich cechy wspólne. W Trullo jest bardziej elegancko. Podaje się tam świeże, robione ręcznie makarony i dania mięsne i rybne z grilla węglowego. W Padelli serwuje się tylko świeże, robione ręcznie makarony, kilka przystawek, trzy desery, wino, piwo i aperitivi. Najbardziej popularne dania to papardelle z ragu gotowanym przez 8 godzin i makaron pici z pieprzowym sosem. W Padelli nie można robić rezerwacji i trzeba być gotowym na stanie w kolejce w oczekiwaniu na stolik.
Padella znajduje się przy Borough Market. 




PRINCI

Princi odkryłam parę lat temu w Mediolanie i... zakochałam się w tym miejscu. Teraz jest też w Londynie. Jeżeli macie ochotę na niezwykle pyszne focaccie z dodatkami pieczone w piecu węglowym, pizze, sałatki z sezonowych warzyw, doskonałe ciasta,  makarony z rewelacyjnymi sosami i pyszną włoską kawę, to koniecznie odwiedźcie to miejsce. Idealne na śniadanie, lunch, obiad albo na kupienie składników na piknik. Wieczorem serwowane jest aperitivo, czyli kupujemy kieliszek wina (piwa, aperol spritza...) i jemy dania z bufetu.
W tym miejscu język włoski słychać na około. 
Naprawdę dużo bym teraz dała, żeby znowu zjeść kawałek focacci z pieczonymi warzywami, spoglądając przez okno na londyńską ulicę.









FORTNUM & MASON

Fortnum & Mason to luksusowy sklep (założony w 1707 roku) oferujący produkty spożywcze sprzedawane pod własną marką, trochę produktów związanych z nakryciem stołu i słynne kosze piknikowe. Na miejscu można zjeść klasyczny angielski podwieczorek składający się z herbaty, kanapek i ciastek (około 50 funtów od osoby) lub zjeść coś w restauracji lub barze winnym. To co naprawdę warto kupić w tym sklepie to herbaty. Sprzedawane są w torebkach (4.50 funta) i sypkie w puszkach (od około 10 funtów) i na wagę (od 2.50 funta za 50 gramów). Te sprzedawane na wagę mają naprawdę atrakcyjną cenę. 
To herbaty wysokiej jakości. 

Godne polecenia są zarówno klasyczne herbaty czarne (cejlońska, darjeeling, assam, yunnan, lapsang souchong...), zielone (sencha, matcha, gunpowder, z dodatkiem jaśminu, kwiatu bzu czarnego...), mieszanki (earl grey, countess grey, chai tea, smoky earl grey - wędzony earl grey, angielska, irlandzka śniadaniowa, fortmason...  ), białe, oolong. Jeżeli macie ochotę kupić dobrą, angielską herbatę w puszce w eleganckim sklepie, to zdecydowanie wybierzcie Fortnum & Mason, a nie Harrodsa. 
Na dachu Fortnum & Mason znajdują się cztery ule. Miód stamtąd pozyskiwany jest od 2008 roku. I to też jest dla mnie wielki atut. W końcu propagowanie miejskiego pszczelarstwa jest mi bardzo bliskie.



FABRIQUE

Fabrique odkryłam parę lat temu w czasie pierwszej wizyty w Sztokholmie. Wpadałałam tam rano po świeży chleb i kardamonową bułeczkę na śniadanie albo po kanapkę na podróż promem na szkiery. Mam sentyment do zapachu świeżego chleba i kawy, który rozchodzi się w tych piekarniach. W Londynie jest tak samo. Te same chleby, te same bułeczki cynamonowe i kardamonowe, ten sam zapach. Możecie kupić tam doskonałe pszenne chleby na zakwasie z różnymi dodatkami (orzechami, oliwkami, żurawinami, figami, morelami), chleby żytnie (w tym słynny duński idealny do smørrebrød) i dużo skandynawskich bułeczek (kardamonowe, cynamonowe, szafranowe) i doskonałe kanapki. To dobre miejsce dla miłośników skandynawskich smaków, którzy chcą zjeść coś dobrego na miejscu albo zrobić zakupy na śniadanie lub kolację. To też idealne miejsce, żeby zaopatrzeć się w wiktuały na piknik albo na podróż.
Fabrique znajdziecie w Londynie w czterech lokalizacjach. 








środa, 7 marca 2018

Londyn kulinarnie. Gdzie zjeść, wypić kawę, zrobić zakupy... Część I


Pamiętam moją pierwszą podróż do Londynu. Była to całkowicie spontaniczna wyprawa ze dwadzieścia lat temu. Włóczyliśmy się po Francji samochodem i zmęczeni nadmiarem zamków (bo zwiedzaliśmy chyba wszystkie napotkane po drodze :)) i słodkich śniadań, gdzieś u podnóża opactwa Mont Saint Michel wpadliśmy na pomysł, żeby wsiąść na prom i przeprawić się na drugą stronę kanału. Do Londynu. 
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Na miejsce dotarliśmy już późno, zostawiając szukanie hotelu na jeszcze później. Ciekawość miasta była wielka i mimo lewostronnego ruchu objechaliśmy wszystkie najważniejsze miejsca. Jak patrzę na to z perspektywy czasu, to było to szaleństwo. Zmęczenie było tak wielkie, że co chwilę zmienialiśmy się przy kierownicy, ale jechaliśmy dalej. Potem hotel, upragniony sen, a rano... odruchowy skręt na rondzie w prawo. 

Jak patrzę teraz na mojego męża, który w Anglii jest nierzadko parę razy w miesiącu i jak wsiada w wypożyczony samochód i jedzie czasami setki kilometrów w lewostronnym ruchu, to jestem pełna uznania. Ja któregoś razu wypożyczyłam w Londynie rower, wsiadłam, ruszyłam i kiedy na którymś skrzyżowaniu spotkałam się z wielkim czerwonym autobusem pół metra od siebie, to stwierdziłam, że lewostronny ruch nie jest dla mnie. Teraz po Londynie chodzę pieszo albo korzystam z komunikacji miejskiej albo... zdaję się na męża, który ma lewostronny ruch chyba we krwi.

Z tej pierszej, odległej podróży pamiętam angielski chleb. Bez smaku, watowaty, gliniasty... okropny. Inne jedzenie i picie w ogóle wyparłam z mojej pamięci. Oprócz herbaty oczywiście.
A teraz...
Teraz Londyn kulinarny jest jak inny świat. Można tu kupić wszystko o czym zamarzymy, wypić doskonałą kawę i zjeść wspaniały chleb. Tak dobry, że z ostatniej podróży przywiozłam trochę do domu. Gdyby dwadzieścia lat temu ktoś mi powiedział, że będę przywozić z Londynu chleb, to potraktowałabym to jako żart.

Mając w Londynie tyle cudownych miejsc, gdzie można dobrze zjeść, wybieram hotele bez śniadań. Zawsze w centrum, żeby wszędzie można było dojść pieszo i blisko miejsca, gdzie można zjeść rano coś dobrego i napić się kawy.

Oto moje londyńskie adresy:

GAIL'S

GAIL'S to piekarnie i cudowne miejsce, żeby zjeść na miejscu śniadanie, lunch lub wypić dobrą kawę z czymś słodkim. Można tam kupić na wynos doskonały chleb na zakwasie, kanapki, tarty, ciasta i inne różnorodne wypieki. Do wyboru są różnorodne opcje (bezglutenowe, wegetariańskie i wegańskie). To dobre miejsce, żeby zaopatrzeć się w jedzenie na piknik w parku. Historia Gail's sięga roku 1990, a pierwsza piekarnia powstała w 2005 roku. Obecnie w Londynie i okolicach jest 38 miejsc. 
O Gail's pisałam już wcześniej na blogu. Trochę zdjęć i opis, a także przepis na podobno najlepsze w Londynie brownie znajdziecie pod TYM linkiem. 

https://gailsbread.co.uk/







THE SPICE SHOP

Blisko  piekarnio kawiarni Gail's (na Notting Hill) znajduje się maleńki sklepik The spice shop, który jest skarbnicą przypraw z całego świata. Na malutkiej powierzchni, przepełnionej intensywnym aromatem, znajdują się setki torebeczek pełne aromatycznych korzeni. Jeżeli szukacie indyjskich mieszanek przypraw - znajdziecie ich tam ponad czterdzieści, a może potrzebujecie konkretnego rodzaju chillie - jest ich tam ponad trzydzieści. Może  chcecie przyprawy baharat (od pewnego czasu  jednej z moich ulubionych), berbere, ras el hanout lub goździków drzewa cynamonowca - wszystko tam jest. 
Przyprawy sprzedawane są w torebkach, ale można dokupić do nich puszki z nazwą przyprawy. 

https://thespiceshop.co.uk/






BOOKS FOR COOKS

Na przeciwko sklepiku z przyprawami, znajduje się  księgarnia kulinarna Books for cooks. To raj dla miłośników książek kulinarnych. Na półkach piętrzą się chyba wszystkie jakie wydawane są po angielsku.  Jak zgłodniejecie przeglądając przepisy, możecie na miejscu też coś zjeść. Codziennie na miejscu przygotowywanych jest kilka potraw z receptur z książek znajdujących się na półkach. A jak najdzie Was ochota na zgłębienie tajników sztuki kulinarnej, możecie zapisać się na jeden z kursów gotowania i pieczenia, które  organizowane są na miejscu.
Dużym atutem tej księgarni jest fachowa pomoc w poszukiwaniach książek, które Was interesują.

https://www.booksforcooks.com/





26 GRAINS

26 grains to moje ulubione miejsce na zjedzenie owsianki. Zdrowej i niezwykłej w smaku. Owsianek jest do wyboru kilka rodzajów i wszystkie są przepyszne. Do tego kilka wytrawnych, prostych dań i ciast, a wszystkie są godne polecenia. To wspaniałe miejsce dla wszystkich dbających o zdrowe jedzenie albo będących na diecie bezglutenowej, bezmlecznej, wegańskiej lub wegetariańskiej. Przepis na cudowną owsiankę, którą widzicie po wejściu na stronę znajdziecie na blogu pod TYM linkiem. Tam też znajduje się trochę dłuższy opis tego fajnego miejsca.

http://www.26grains.com/






JACOB THE ANGEL

Po sąsiedzku z 26 Grains, znajduje się kawiarnia Jacob the Angel. Można tu zjeść dobre śniadanie, lunch lub wypić świetną kawę. Rano kuszą owsianki i kanapki (na chlebie na zakwasie lub na pieczonych na miejscu bajglach), a w południe serwowane są zupy (pyszna kukurydziana z trawą cytrynową i mlekiem kokosowym), sałatki i inne wersje kanapek. Do tego na miejscu możecie wypić pyszną kawę i zjeść coś słodkiego. Do wyboru są też dania wegańskie, bezmleczne i bezglutenowe.
Jacob the Angel to dobre miejsce, żeby zrobić sobie przerwę w odkrywaniu dzielnicy Covent Garden i cudownej ulicy Neal's Yard. Ta uliczka pełna jest knajpek, sklepików i kawiarni, które kuszą, żeby je odwiedzić. 
Jacob the Angel położone jest na malutkim placyku, do którego dochodzi się z ulicy wąskim przejściem między kamienicami. W tym małym, zacisznym miejscu można spędzić przyjemnie naprawdę dużo czasu.

https://jacobtheangel.co.uk/









SCANDIKITCHEN

O Scandikitchen pisałam niedawno. Wszystko znajdziecie pod TYM linkiem. Tutaj tylko przypomnę, że to idealna kawiarnia dla miłośników skandynawskich klimatów. Zjecie tutaj słynne bułeczki cynamonowe, kardamonowe albo semlor. Do tego pyszna kawa z palarni Monmouth i macie fikę pod angielskim niebem. Na miejscu możecie też zjeść śniadanie albo lunch. O poranku żytnie płatki z dodatkami, a w południe popularne szwedzkie klopsiki köttbullar lub duńskie kanapki smørrebrød. Na miejscu możecie też kupić najpopularniejsze produkty spożywcze ze Szwecji, Danii, Norwegii i Finlandii.

http://www.scandikitchen.co.uk/









KAFFEINE

Kaffeine znajduje się kilka kroków od Scandikitchen. To jedno z moich ulubionych londyńskich miejsc. Mogłabym jeść tam śniadania codziennie. Kanapki na wypiekanych przez nich bułeczkach brioche są pyszne. Są też kanapki robione na croissantach i na chlebie na zakwasie z doskonałej piekarni Seven Seeded. Na lunch zjecie zupę, sałatki lub tartę. Menu jest krótkie, sezonowe i zmienia się co tydzień. Cokolwiek tam wybierzecie jest pyszne. Do tego wypijecie rewelacyjną kawę. Na miejscu organizowane są też kursy kawowe dla domowych baristów. 
Z wielu słodkości można wybrać ciasteczka anzac (Kaffeine inspirowane jest kawiarniami Australii i Nowej Zelandii) i portugalskie tarty. 

Kaffeine znajdziecie w Londynie w dwóch lokalizacjach.

https://kaffeine.co.uk/














NORDIC BAKERY

Nordic Bakery to fińska kawiarnia w sercu Londynu. Znajdziecie tam klasyczne bułeczki cynamonowe (w fińskiej wersji), drożdżówki z leśnymi jagodami albo borówkami (brusznicami), norweskie bułeczki z budyniem, szwedzkie ciasto Tosca, fińskie ciasto daktylowe, pieczone otwarte pierożki z mąki żytniej z nadzieniem z ryżu albo ziemniaków (fiński klasyk), kanapki na żytnim chlebie w skandynawskim stylu i oczywiście kawę. Jeżeli lubicie takie północne klimaty i smaki, to to miejsce jest dla Was.

Do tego wszystko podawane jest w fińskiej zastawie firmy Iittala.
Na miejscu sprzedawane jest też na wynos żytnie pieczywo, konfitury i soki z jagód, borówek, kwiatów czarnego bzu, kawa, ściereczki i fartuchy kuchenne.

O mojej pierwszej wizycie w Nordic Bakery możecie przeczytać TUTAJ.












Część druga kulinarnego Londynu niedługo...

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails