Ciastka Runeberga i parę słów o tym za co kocham Finlandię


Wiele osób pyta się mnie, co najbardziej podobało mi się w Finlandii, co zrobiło na mnie największe wrażenie i czy warto tam pojechać. 

Po miesiącu pobytu w tym kraju, wróciłam w nim zakochana i z planami na następne wyjazdy, więc moja odpowiedź zawsze brzmi, że warto tam jechać.

A co najbardziej mi się podobało? To już dłuższa historia. Fińskie miasta są ładne, czyste, z dobrze zaplanowaną architekturą, która łączy stare, nowe i elementy natury, ale... widziałam w swoim zyciu ładniejsze miasta i to nie dla nich warto tam jechać.

Warto dla przyrody i atmosfery tego kraju. 
Lasów i jezior, dzikiej przyrody "nietkniętej" ludzką ingerencją jest tak dużo, że ma się wrażenie, że miast w tym kraju nie ma. Jeżeli lubicie naturę, przyrodę, spokój i piękne widoki, to w Finlandii będzie się Wam bardzo podobało.

Ale to czym Finlandia mnie zachwyciła, to niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Takie namacalne. Bezpieczeństwo i zaufanie to dwa uczucia, które mi towarzyszyły każdego dnia. Po Finlandii jeździłam na co dzień na rowerze. Po ścieżkach rowerowych, ale przede wszystkim po ulicach i drogach. 

Po Warszawie i innych miastach europejskich również jeżdżę na rowerze, ale nigdzie nie czułam się tak bezpiecznie jak tam (no może jeszcze w Szwajcarii). 

Kiedy samochody mnie wyprzedzały, to zachowując takie odległości, że szybciej wjechałyby do przeciwległego rowu lub lasu, niż minęłyby mnie w małej odległości. Kiedy tylko zbliżałam się do przejścia dla pieszych to samochody zatrzymywały się. To naprawdę jest kraj stworzony do jeżdżenia po nim rowerem.

W Finlandii dużo chodziłam sama po lasach. Chodziłam też nocami, bo nie mogłam spać. Białe noce były tak jasne, że czasami szłam do lasu w środku nocy, żeby poczytać książkę. Czasami kogoś spotykałam i wtedy słyszałam dzień dobry i zamienialiśmy kilka słów o tym, że... ciężko spać w taką noc. Czasami spotykałam ludzi w lesie daleko od miasta, ale zawsze czułam się bardzo bezpiecznie.

Kiedy opowiedziałam Finom o moich nocnych wędrówkach, to ostrzegli mnie nie przed ludźmi, ale przed... żmijami. Na drugi dzień kupiłam sobie kalosze ;-)

Największe jednak wrażenie zrobiło na mnie słowo luottamus - zaufanie. Coś co towarzyszy Finom na co dzień i na czym opiera się fiński styl życia. Aby to Wam bardziej przybliżyć, muszę przytoczyć pewną historię, która mi się przytrafiła.

Pewnego wieczoru robiłam zakupy w supermarkecie. Tuż przed zamknięciem, w pędzie i to czego wtedy nie wiedziałam, zostawiłam tam portfel. Z dużą sumą pieniedzy, dowodem, kartami...
Zorientowałam się, że go nie mam na drugi dzień, wiele, wiele godzin póżniej.
Wsiadłam na rower, zjechałam te swoje trzy kilometry w dół, jakie miałam do sklepu i bez żadnej nadziei poszłam się spytać czy może ktoś go nie znalazł.  A tam przemiła pani, spytała się o jego wygląd, otworzyła szufladę, w której była masa innych portfeli, telefonów i biżuterii i podała mój. Z wszystkimi pieniędzmi w środku!!!

Kiedy zobaczyła moje zaskoczenie, roześmiała się i powiedziała mi: luottamus. You are in Finland. 

Wtedy z radości, wracając na rowerze trzy kilometry pod górę  nawet nie odczuwałam zmęczenia;-) 

Nie ukrywam, że nie wierzyłam, że odzyskam pieniądze. Wtedy najbardziej zależało mi na dokumentach. Kiedy opowiadałam o tej sytuacji Finom, to nikt nie był zaskoczony. Wszyscy powtarzali słowo "luottamus" jako wyjaśnienie tej sytuacji. Zaufanie - na tym opierają się wzajemne relacje między ludźmi. Można zostawić nieprzypięty rower, można coś zostawić w sklepie, pod domem. Nie ważne co. Jak tam wrócisz, to to będzie tam nadal. I powiem Wam, że jest to niesamowite uczucie, zaznać tego bezpieczeństwa i zaufania. 

Kiedy pod koniec pobytu, my uczestnicy programu, przygotowywaliśmy wspólnie prezentację o fińskiej służbie zdrowia, to okazało sie, że wszyscy (dwadzieścia osób z szesnastu krajów, rozmieszczonych w dziesięciu fińskich szpitalach) zgadzamy się, że zaufanie to element fińskiego życia codziennego, który również ma wielkie znaczenie dla jakości fińskiej opieki zdrowotnej. Bo zaufanie jest obecne na co dzień. To zaufanie do drugiego człowieka. I to jest piękne i tego Finom bardzo zazdroszczę.

Moja fińska przygoda z zagubionym portfelem miała ciąg dalszy, bo okazało się, że w środku nie ma jednak dowodu. Wróciłam na drugi dzień do sklepu (te trzy kilometry z góry) i dowiedziałam się, że niestety dowodu nie ma. Portfel, który znaleziono na podłodze przy kasie był otwarty i jego zawartość była rozsypana,  ale wszystko co znaleziono, zostało zebrane.

Po pobycie w Finlandii, miałam jechać na tydzień do Szwecji i dopiero później miałam wracać do Polski przez Danię, więc przede mną było do przekroczenia kilka granic. Miałam ze sobą co prawda paszport, ale brak świadomości, gdzie jest mój dowód, trochę mnie niepokoił. I konieczność wyrobienia nowego dowodu. I tak kolejnego dnia znowu wsiadłam na rower, pojechałam znowu trzy kilometry w dół, tym razem na posterunek policji. 
To było kolejne ciekawe, fińskie doświadczenie.

Przemiły policjant, jedna kawa, drugi policjant, druga kawa i tak rozmawiamy po angielsku, a oni zapisują wszystko po fińsku. Kiedy skończyliśmy, to zaczęło się tłumaczenie z fińskiego na angielski tego co zapisali, trzecia kawa, podpisy i trzy kilometry na rowerze w górę z powrotem. Szczerze mówiąc, policjanci nie byli zaskoczeni, że odzyskałam pieniądze i karty, ale że nie było tam wszystkiego.

Na drugi dzień, telefon, żebym przyjechała, bo po rozmowie z trzecim policjantem, stwierdzili, że w sytuacji zagubienia dokumentu UE i przy przekraczaniu granic UE, lepiej, żebym miała zaświadczenie o zgłoszeniu utraty dokumentu. Rower, trzy kilometry w dół, jedna kawa, druga kawa, trzy kilometry w górę.

Kolejny dzień, kolejny telefon. Trzy kilometry w dół na rowerze, kawa i wiadomość, że dzwoniono ze sklepu, że dowód się znalazł. Wleciał pod stanowisko kasy i znaleziono go przy szukaniu. I znowu kawa, kolejne spisywanie informacji, tłumaczenie z fińskiego na angielski, kawa, podpisy i z powrotem trzy kilometry w górę. 

W czasie tych trzech dni wizyt na policji słowo "luottamus" słyszałam wielokrotnie. Nikt nie chciał myśleć, że mój dowód ktoś zabrał, tylko że trzeba go znaleźć. Dlatego w sklepie zarządzono poszukiwania dowodu. 

Zgubiony dowód kosztował mnie blisko dwadzieścia kilometrów w górę i w dół, naście wypitych kaw i niesamowite uczucie, że zaufanie do ludzi to jedno z najpiękniejszych uczuć jakich można doświadczyć.

O wodzie, kawie, śniegu, saunie, fińskim chlebie i bibliotekach opowiem Wam innym razem, bo nie chcę Was zanudzić moją miłością do Finlandii.

Dlaczego naszło mnie dzisiaj na fińskie wynurzenia?

Piąty lutego to w Finlandii dzień urodzin Johana Ludviga Runeberga, w którym jada się migdałowe ciastka jego imienia (Runebergintorttu).

Johan Ludvig Runeberg (1804-1877) był poetą piszącym w języku szwedzkim. Jego opowieści chorążego Stoola (fin. Vänrikki Stoolin tarinat), to najważniejszy (zaraz po Kalevali) fiński poemat epicki. Wiersz rozpoczynający ten poemat Maamme stał się, po przetłumaczeniu na język fiński, hymnem Finlandii.

 Runeberg w swoich dziełach opisywał życie zwykłych ludzi, fińską wieś i krajobrazy. Sławę i uznanie zyskał już za życia. Dzień Runeberga zaczęto obchodzić od dnia jego 50 urodzin.

Jest wiele historii  związanych z powstaniem tych ciastek. Według jednej były one dziełem żony poety - Fredriki Runeberg (autorki książki kucharskiej i matki siedmiorga dzieci).  Według innej twórcą był Lars Astenius - cukiernika z Porvoo, gdzie mieszkał poeta.

Ciastka robione są z migdałów i okruchów (piernika, chleba chrupkiego lub ciastek), dżemu malinowego i lukru. Aromatu ciasteczkom dodaje lekkie nasączenie ponczem.

Ja użyłam oprócz migdałów zgniecionego, finskiego chrupkiego chleba żytniego (TAKIEGO), który bez problemu można kupić w wielu sklepach. 

Ciastka piecze się w cylindrycznych, wysokich foremkach. Można również użyć formy do muffinów. 





Ciastka Runeberga


Runebergin torttu

125 g miękkiego masła
80 g drobnego cukru
1 jajko + 1 żółtko
50 g mielonych migdałów
100 g mąki pszennej tortowej
50 g drobno pokruszonego i zmielonego żytniego chleba chrupkiego (lub piernika lub herbatników)
1 łyżeczka mielonego kardamonu
1 łyżeczka cukru z prawdziwą wanilią
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
100 ml słodkiej śmietanki
50 ml soku wyciśniętego z pomarańczy

do nasączenia

1/2 szklanki (115 g) cukru
60 ml wody
1 - 11/2 łyżki (15-20 ml) likieru Amaretto lub rumu

wierzch

dżem malinowy (po 1 łyżeczce na ciastko)
cukier puder
woda
1 łyżeczka (5 ml) likieru Amaretto lub rumu


Nagrzać piekarnik do 180 stopni C.
Wysmarować masłem formy o kształcie cylindrów lub formę do muffinek.

W misce zmiksować masło z cukrem na puszystą masę. Cały czas miksując dodać jajko, a kiedy połączy się z masą maślaną, dodać żółtko i znowu zmiksować do połączenia.

Dodać mąkę, mielone migdały, kardamon, cukier waniliowy, sól i proszek do pieczenia. Zmiksować do połączenia. Dodać okruchy chleba (lub piernika lub herbatników) i śmietankę i ponownie zmiksować.

Dodać sok pomarańczowy i znowu zmiksować.

Masę przełożyć do foremek (do 3/4 wysokości). Wstawić do piekarnika i piec 12-15 minut.

Formę wyjąć z piekarnika i wystudzić ciasteczka całkowicie.

Zagotować wodę z cukrem na syrop. Gotować 2-3 minuty. Zdjąć z ognia i dolać rum. Wymieszać.

Ciasteczka wyjąć z formy i ewentualnie ściąć wierzchy, żeby były równe.
Ustawić ciasteczka (dnem do góry) i wyciąć ostrym nożem w ich wierzchach (wcześniejszych spodach) otwory na głębokość 1 cm.
Ciasteczka nasączyć syropem rumowym.
W dołki nałożyć po 1 łyżeczce dżemu.

Utrzeć gęsty lukier z wody, cukru pudru i rumu. Workiem cukierniczym lub torebką ze ściętą końcówką nałożyć z lukru wężyk wokół dżemu.




Przepis Brontë Aurell

Komentarze

Popularne posty