Wróciliśmy. Przywitał nas upał i ukochany dom. Z wysokimi temperaturami radzę sobie już całkiem nieźle. Skwar na południu Francji i w Szwajcarii był dla mnie dobrą szkołą. Za nami niezwykłe miejsca, przygody, smaki. Wspaniała podróż pełna wrażeń i wspaniałych przeżyć. Teraz nadszedł czas na rozpakowanie bagaży, przejrzenie blisko czterech tysięcy zdjęć i ułożenie sobie w głowie wszystkich przeżytych chwil. Dużo tego wszystkiego.
Tydzień temu była nasza rocznica ślubu. Byliśmy wtedy w Prowansji w naszym ukochanym miejscu. Kamienny, tradycyjny dom, cudowni prowansalscy gospodarze i nasze święto. Słońce grzało od samego rana, cykady szalały, a nas otaczał zapach dzikiego tymianku, rozmarynu i lawendy, który roznosił na około silnie wiejący mistral. Francuzi cmokali niezadowoleni z wiatru, a my byliśmy szczęśliwi. Zimny wiatr dawał ukojenie rozgrzanym ciałom i porywał wszystko co spotykał na swojej drodze. Po pysznym, tradycyjnie francuskim śniadaniu, wyruszyliśmy w drogę. Targ staroci w L'Isle-sur-la-Sorgue, czterogodzinny, niesamowity obiad w wyróżnionej przez Michelin restauracji i wizyta w słynnych winnicach Châteauneuf-du-Pape. Tak wyglądał ten nasz dzień. Poza planem dostaliśmy siedzenie na brzegu Rodanu w porywającym wietrze i obserwowanie akcji gaśniczej lasu przeprowadzanej przez samoloty Canadair. To naprawdę robi wrażenie, kiedy pod nosem trzy samoloty podchodzą do lądowania na rzece, nabierają wodę, wznoszą się wypełnione nią i lecą na drugi brzeg, żeby wypuścić tony wody na płonący las.
Tak siedzieliśmy sobie patrząc na to wszystko. Nad nami prażące słońce i niebo o niezwykłym kolorze, wokół nas szalejący mistral, a na stopach espadryle. Już takie dobrze zużyte, lekko spłowiałe od słońca, najwygodniejsze. Kiedy zobaczyłam pierwszy raz mojego przyszłego męża miał na sobie espadryle. Wokół nas była szarość i bród warszawskiego dworca wschodniego, a ja widziałam tylko te szmaragdowe espadryle na opalonych, gołych stopach. On podobno zapamiętał mnie całą z tej chwili, ja tylko te stopy. Minęło dwdzieścia kilka wspólnych lat, a my wspólnie w espadrylach, świętowaliśmy naszą rocznicę ślubu pijąc najdroższe w życiu wino. Zaszaleliśmy i kupiliśmy jeszcze jedną, szlachetną butelkę wina, której kilkuletnie leżakowanie nada jeszcze pełni. Wypijemy ją na trzydziestą rocznicę ślubu.
Dzisiaj dzielę się z Wami tylko odrobiną tego co za nami. Muszę sama wszystko ułożyć w swojej głowie i ochłonąć. A było tego trochę. Wspaniały pobyt w Alzacji i wina z tego regionu i słodkości i konfitury Christine Ferber, tydzień na barce po kanałach Langwedocji, kilka dni w Prowansji, czekoladowe warsztaty w najstarszej fabryce czekolady w Szwajcarii, wytwórnie serów, tłocznie oliwy. Przygody, nieprzewidziane sytuacje, wspaniałe pikniki, nowe smaki i wspaniali ludzie... Mam co Wam opowiadać.
Dzisiejszy przepis to taka kwintesencja naszych wakacji. Przepis Christine Ferber (której poświęcę osobny post) na letnią tartę owocową z kremem z dodatkiem werbeny. Uwielbiam ten smak. Tak dla mnie smakuje Prowansja.
Udanego, letniego tygodnia Wam życzę. Dziękuję za Wasze komentarze i maile. Będę na nie wkrótce odpowiadać.
Tarta owocowa z kremem werbenowym
kruche ciasto
250 g mąki pszennej
75 g cukru pudru
150 g miękkiego masła
1 jajko lekko ubite
1/4 łyżeczki soli
1 łyżka cukru z prawdziwą wanilią
masło do wysmarowania formy
werbenowy krem pâtissière
500 ml (2 szklanki) mleka pełnotłustego
2 x 10 cm gałązki z listkami świeżej werbeny cytrynowej lub 1 łyżka wysuszonych liści
125 g drobnego cukru
5 żółtek
50 g śmietanki kremówki
40 g mąki ziemniaczanej lub skrobi kukurydzianej
obłożenie
400 g letnich owoców (jagód, truskawek, malin, porzeczek...)
Zmiksować w misce masło z cukrem pudrem, cukrem waniliowym, solą i jajkiem. Dodać mąkę i krótko zmiksować do połączenia się składników. Z ciasta uformować płaski dysk, zawinąć go w folię spożywczą i włożyć do lodówki na 3 godziny (lub całą noc). Ciasto wyjąć z lodówki, odstawić na kilka minut, żeby lekko zmiękło i rozwałkować na średnicę około 30 cm. Posmarować masłem foremkę do tart o średnicy 28 cm. Wyłożyć ją ciastem i przyciąć brzegi do wielkości formy. Wstawić formę z ciastem do lodówki na 30 minut. Wyjać ciasto z lodówki i wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około 20 minut. Upieczone ciasto powinno być złociste. Ja swoje piekłam przez połowę czasu obciążone kulkami ceramicznymi ułożonymi na cieście na arkuszu papieru, następnie zdjęłam je razem z papierem do pieczenia i dopiekłam ciasto na złoto. Ciasto pozostawić do całkowitego wystudzenia.
W rondlu zagotować mleko ze śmietanką i z listkami werbeny. Zdjąć je z ognia i odstawić na 30-40 minut do naciągnięcia. Po tym czasie mleko przecedzić i ponownie zagotować. Kiedy mleko się podgrzewa zmiksować żółtka z cukrem i z mąką. Cały czas miksując dolewać do żółtek wąskim strumieniem gorące mleko. Przelać całość z powrotem do rondla i ponownie podgrzewać do zgęstnienia kremu cały czas mieszając. Krem powinien być gładki i jedwabisty, bez grudek. Krem przełożyć do czystej miski, przykryć folią spożywczą (tak, żeby przylegała do powierzchni kremu) i odstawić do wystudzenia. Następnie przełożyć do lodówki do schłodzenia (można go tam przechowywać do 24 godzin).
Krem wyłożyć na upieczony spód. Wierzch przybrać owocami.
W gorące dni tartę przechowuję w lodówce.
Przepis Christine Ferber z książki "Mes tartes".