Paryski festiwal książek kulinarnych i truskawkowo migdałowe tartaletki od Lenôtre.


Na ostatni dzień pobytu w Paryżu zaplanowałam sobie wizytę na  festiwalu książek kulinarnych. Taka impreza odbywa się cyklicznie, raz w roku, w Londynie (w kwietniu), we Frankfurcie (w październiku) i właśnie w Paryżu (w marcu). Tegoroczna paryska impreza była dłuższa i większa w porównaniu z wcześniejszymi. Szczególną  prezentację w tym roku miały Chiny, Bretania i... piwo. 
Festiwal podzielony jest na dwa etapy: dostępny tylko dla profesjonalistów (to znaczy wydawców, księgarzy, hurtowników...) i dostępny dla publiczności. Tegorocznym honorowym przewodniczącym był Michel Roux. Ciekawą sprawą, którą omawiano w czasie festiwalu była zauważalna tendencja wzrostu zainteresowania książkami kucharskimi (i co się z tym wiąże z zakupem) wśród Azjatów i wschodnich Europejczyków (10 % rocznie). Festiwal to czas na przeglądanie i zakup książek kucharskich, degustację, uczestnictwo w konferencjach i oglądanie pokazów kulinarnych. Ja zawitałam tam tuż po otwarciu i mogłam w spokoju oddać się tym przyjemnościom bez przeciskania się w tłumie. Polskim akcentem w czasie festiwalu był pokaz książki Beaty Zatorskiej "Rose petal jam". Książka zresztą zdobyła nagrodę w kategorii "Kuchnie Świata - Europa wschodnia". Dla mnie był to polski akcent, chociaż krajem prezentującym książkę była Australia. Tam mieszka autorka. Książka jest piękna i nostalgiczna, z przepisami zapamiętanymi z dzieciństwa, polskimi smakami, zapachami i wspomnieniami. Z wierszami Norwida i pięknymi zdjęciami męża autorki. Tym bardziej cieszę się, że taka książka zdobyła nagrodę. Nie tylko sławi polską kuchnię, ale też robi to we wspaniały sposób. 
Polskę reprezentowało sześć książek kulinarnych. Mniejszą reprezentację miał tylko Cejlon...
Dla mnie ten festiwal był wspaniałą okazją do zapoznania się z nowymi książkami kulinarnymi. Mogłam na spokojnie je przejrzeć i spisać tytuły tych, które będę chciała zamówić w najbliższym czasie. Na miejscu oczywiście można je kupić, ale moje dwie walizki i tak nie zmieściłyby już nawet paczki chusteczek. Chociaż muszę się przyznać, że moja przepastna torebka pomieściła jedną pozycję. Z niej właśnie pochodzi dzisiejszy przepis.
 Jak Wam się podoba szwedzki kucharz na zdjęciu poniżej? Dla mnie to prawdziwy potomekWikingów! 
Książką, która zdobyła główną nagrodę w kategorii książek kucharskich za zeszły rok jest Tout Bocuse  Paula Bocuse. Na 784 stronach można znaleźć bogactwo przepisów jednego z najbardziej znanych i poważanych francuskich szefów kuchni. Co najważniejsze przepisy są dostosowane do gotowania w domowej kuchni. Przystepne, różnorodne, efektowne i zapowiadające się smakowicie.

Książki nagrodzone we wcześniejszych latach:
rok 2001 - Le grand livre d'Alain Ducasse
rok 2002 - El Bulli 1983-2002
rok 2003 - Culinary world Opt Art Bruno Hausch
rok  2004 - On food and cooking Harold McGhee
rok  2005 - PH10 - Pierre Herme
rok  2006 - Larousse Gastronomique
rok  2007 - China - healthy dishes for the Imperial Court
rok  2008 - Spain - Quique Dacosta Montagud Editores
rok  2009 - Japan - L'art de Guy Martin
rok  2010 - The art and science of cooking Nathan Myhrvold
rok  2011 - Tout Bocuse - Paul Bocuse

I nadszedł czas na dzisiejszy przepis na tartaletki. To zdecydowanie łatwy i szybki wypiek. Nieskomplikowana receptura pozwala na ich przygotowanie niezależnie od umiejętności. Delikatne, kruche, maślane ciasto w połączeniu z migdałowym nadzieniem i świeżością truskawek stanowi świetne połączenie. Idealnie pasuje do wiosennej pogody, jaka zawitała  w ten weekend. 
Francuski przepis od słynnego francuskiego cukiernika Lenôtre z książki po francusku kupionej na francuskim festiwalu. Dobre połączenie na początek cyklu o paryskich kulinariach.
Miłego weekendu.











Tartaletki migdałowe z truskawkami
Tartelettes sablées aux fraises


kruche ciasto
25 g mielonych migdałów
200 g mąki pszennej
75 g drobnego cukru
1 cukier waniliowy z prawdziwą wanilią
120 g miękkiego masła
1 jajko
szczypta soli


nadzienie migdałowe
50 g mielonych migdałów
50 g drobnego cukru
50 g miękkiego masła
1 jajko


500 g truskawek
30 g konfitury truskawkowej


kruche ciasto: zmiksować masło na gładki krem razem z solą i cukrem waniliowym. Dodać cukier i jajko i miksować do połączenia się składników. Dodać mąkę wymieszaną z migdałami i ponownie zmiksować do połączenia. Ciasto uformować w płaski dysk, zawinąć w folię spożywczą i wstawić do lodówki na minimum 1 godzinę. Schłodzone ciasto położyć  pomiędzy dwie warswy folii spożywczej i pozostawić na 5 minut do lekkiego ogrzania. Ciasto rozwałkować przez folię na grubość 0.5 cm. Dzięki wałkowaniu przy użyciu folii nie trzeba ciasta podsypywać maką i ciasto pozostanie delikatne i kruche. Nadmiar mąki utwardza ciasto. Zdjąć górną warstwę folii i włożyć ciasto do wysmarowanej masłem  20 cm formy do tart lub 8 małych foremek. Zdjąć pozostałą folię. Na ciasto rozłożyć nadzienie migdałowe i wyrównać je łyżką. Wstawić tartę/tartaletki do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piec 25 minut na złoty kolor. Na wystudzone ciasto położyć truskawki. Owoce posmarować konfiturą truskawkową. 
Ciasto można upiec dzień wcześniej, ale obłożyć owocami dopiero w dniu podania.


nadzienie migdałowe: zmiksować masło na gładki krem. Dodać cukier i jajko i miksować do połączenia się składników. Dodać migdały i ponownie zmiksować.



Przepis Lenôtre i Philippe Gobet z książki "Les douceurs de l'enfance".

Komentarze

  1. Piękne chwile z książkami Lo.
    Ale polska reprezentacja,no cóż,bez komentarza.....
    Ciastka już letnie u Ciebie.A ja tak tęsknię za letnimi dniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Amber piękne. Przebywanie w otoczeniu takiej ilości książek kulinarnych było dla mnie czystą przyjemnością. W Paryżu zjadłam masę ciastek z malinami, truskawkami, porzeczkami... i te owoce wspaniale smakowały. Ostatnio kupiłam truskawki i były bardzo dobre. Oczywiście inne od naszych wiosennych, ale miały zdecydowanie niezły smak. Szczerze mówiąc, czasami te polskie w sezonie smakują o wiele gorzej. I ja tęsknie spoglądam ku letnim recepturom.

      Usuń
  2. Polska reprezentacja trochę skromna :)
    Przepis mi się bardzo podoba! Taki wiosenny, no i moje ulubione migdały!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skromna to mało powiedziane. Trochę to przykre. A przepis szczerze polecam. Małe coś, a cieszy, bo PYSZNE.

      Usuń
  3. Tak sobie siedzę tu u Ciebie czytam , oglądam,i wspomnienia mnie naszły..Pewnie w Paryżu wiosna na całego?
    Wiesz, nie tylko że To smakowicie u Ciebie wygląda ale tez czuje się ten smak maślany, ten zapach truskawek a a przede wszystkim niespotykaną,indywidualną przyprawę PASJĘ...i ta przyprawa smakuje najbardziej i uzależnia :)/ inspiruje tez :)/...zdrowiej..zapachniało, zajasniało Wiosna ..pozdrawiam an

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiosna na całego. Kiedy wyjeżdżałam tutaj panował chłód, a tam cudna wiosna. Słońce, zapachy, kawiarniane ogródki, rowerzyści i lekkie sukienki. Na szczęście i do nas zawitała ta pogoda. To co piszesz dalej jest dla mnie wspaniałe. Cieszę się, że to czuć. Od tych słów naprawdę zdrowieję. Dziękuję.

      Usuń
  4. Przepis na tartaletki cudowny, a na zdjęcia paryskie napatrzeć się mogę...
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo. Przepis polecam, bo jest naprawdę świetny. Niepozorny, a pyszny. Cieszę się, że podobają Ci się zdjęcia. Pozdrawiam.

      Usuń
  5. Polska półka bardzo skromnie wygląda, to prawda, ale czemu sie dziwic: przecież my glównie przedrukowujemy i tłumaczymy obce książki, prawie wyłącznie z angielskiego... Warto tez wspomniec w ilu rozmaitych kategoriach wyróżniane są książki - daje to wyobrażenie o bogactwie i różnorodnosci wydawnict kulinarnych. Ostatnio na fali są na przykład komiksy z przepisami ;)) Wracają do łask również książki ilustrowane rysunkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz całkowicie rację. Zastanawiałam się ostatnio dlaczego praktycznie nie kupuję polskich książek. Po prostu książki, które są wydawane najczęściej już mam po angielsku. Brak mi dobrych polskich książek. Oczywiście są, ale to są rodzynki. Kategorii jest rzeczywiście bardzo dużo, ale ta najważniejsza to jednak książka roku. Książki z rysunkami bardzo lubię, ale do komiksów nie mogę się przekonać. Szkoda, że w Polsce praktycznie nie wydaje się książek tłumaczonych z języka francuskiego. Ostatnio jest ich coraz więcej na moich półkach. Na festiwalu zachwyciły mnie też książki skandynawskie i australijskie.

      Usuń
    2. Dokladnie. U nas tylko liczy sie Jamie, Nigella, potem Julia, ale to tylko dlatego, ze byl o niej film... We Francji zupelnie inaczej, jest tyle wydawnictw, tytulow, rodzimych autorow, a przede wszystkim znanych szefow, ze takie Jamie ginie w tlumie. Czy wiesz na przyklad, dlaczego Michel Roux zostal przewodniczacym jury festiwalu w tym roku? Bo jest we Francji prawie wcale nie znany ;)) Zabawne, prawda? Organizatorzy festiwalu postanowili w ten sposob te postac troche przyblizyc francuskiej publicznosci i w pewnym sensie zlozyc mu hold jako szefowi, w koncu promuje kuchnie francuska poza granicami kraju. A festiwal to wspaniala okazja, zeby odkryc te bardziej "niszowe" kuchnie i poswiecone im wydawnictwa.

      Tarteletkami natomiast sie nie zachwyce, bo nie uznaje hiszpanskich truskawek (i innych warzyw i owocow stamtad) spod folii.

      Usuń
    3. Wiesz, że chciałam napisać post o MR i wspomnieć o tym. On jest w Wlk. Brytanii wielkim ambasadorem Francji i jej kuchni, a kompletnie niedoceniony i prawie nieznany we własnym kraju. Mimo, że był przewodniczącym, półka z jego ksiazkami była bardzo skromna. Część znajdujących się tam pozycji była w bardzo "egzotycznych" językach. Francuzom szefów kuchni i doskonałych cukierników nie brakuje. Podoba mi się, że potrafią ich docenić. Chyba nigdzie nie cieszą się takim uznaniem jak we FR.

      Usuń
  6. Jejku, jakie boskie zdjęcia! I te truskawki, rany, zamarzyły mi się takie pachnące, kaszubskie truskawki. :)

    Całe mnóstwo cudownych książek na tym Festiwalu, bosko!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję. Na takie komplementy jestem bardzo łasa. To dla mnie ważna sfera bloga, a ciągle nie jestem zadowolona z efektów. To prawda, truskawek kaszubskich nic nie pobije w smaku, za to zeszłoroczne mazowieckie bardzo mnie rozczarowały. Zaskoczona byłam smakiem truskawek jedzonych w marcu w Paryżu. Były pyszne! A książek, które mnie zaintrygowały było MNÓSTWO!

      Usuń
  7. Polska półka nie zachwyca, choć przepisy Pani Magdaleny Makarowskiej znam i cenię. Tarteletki wypróbuję na pewno;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że wspomniałaś o tej autorce. Ja jej zupełnie nie znam. Zachęcona Twoją rekomendacją z chęcią to zmienię. Jestem pewna, że będziesz zadowolona z tartaletek.

      Usuń
  8. lo,dziękuję Ci z całego serca za te wspaniałe,francuskie inspiracje!uwielbiam te kraj,mogłabym o nim czytać całymi dniami:)
    z chęcią będę śledzić Twoje kulinarne wpisy z nim związane.
    tartaletki poezja smaku!na pewno wypróbuję:)
    pozdrawiam wiosennie!
    m.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja Ci dziękuję za Twoje słowa. To niesamowicie cieszy, kiedy widać odzew dla pomysłu, pracy, działań. Trochę tych francuskich postów będzie. Z tartaletek jestem pewna, że będziesz zadowolona. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  9. Ha, a mnie słaba reprezentacja Polski nie dziwi, bo uważam, że mało wartościowych książek kulinarnych się u nas wydaje. Prawa rynku: książka z dobrymi zdjęciami i przemyślanymi przepisami to droga produkcja, a przecież szybciej sprzeda się książka celebryty z TV, albo tania produkcja ze zdjęciami ze stocku i przepisami dopisywanymi post factum... : ((

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te prawa rynku na pewno mają wielkie znaczenie, ale nie wierzę, żeby dobra książka miała problemy ze sprzedażą. Gdyby takich książek było zatrzęsienie na półkach, to może byłoby inaczej. Łatwiej oczywiście kupić prawa autorskie i przetłumaczyć lub wydać byle co. Liczę na to, że ulegnie to zmianie i w przyszłym roku na paryskich półkach będzie bogatsza ekspozycja.

      Usuń
  10. wyglądają i zapewne smakują fantastycznie te tartaletki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo. Cieszę się, że Ci się podobają.

      Usuń
  11. Ja bym chyba nie mogła się opanować na takich targach i kupiłabym więcej książek (nawet gdybym je sama do siebie musiała wysłać :)) Przepiękne tarteletki (o takich mini prostokątnych foremkach marzę:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pewnie też gdybym miała choć krztynę miejsca w walizkach. I tak zapłaciłam niezłą sumkę za nadbagaż (pierwszy raz w życiu!). Za to porobiłam notatki z tytułami książek, które mnie urzekły i teraz będę je zamawiać. I ja lubię te foremki, umożliwiają mi pieczenie słodkich drobiazgów, a takie małe formy słodkości bardzo lubię.

      Usuń
  12. Najpierw się przywitam - dzień dobry :) Pierwszy raz na blogu (trafiłam dziś od Annymarii) i bardzo mi się tu podoba - będę zaglądać!

    Co do targów - rety, to moje marzenie - tyle książek kulinarnych w jednym miejscu ;) Co do polskiej reprezentacji - i tak zdaje się o 50% wyższa niż w roku ubiegłym z tego, co pamiętam i czytałam u Dorotuś, której książka jakieś wyróżnienie w którejś z tych licznych kategorii dostała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, niezmiernie mi miło. Każda nowa osoba odwiedzająca mój blog to wielka radość. Nie mam pojęcia na jakiej zasadzie dobierane są ksiązki z każdego kraju, kto je zgłasza, kto to akceptuje. Mam jednak wrażenie, że to wydawcy wychodzą z inicjatywą. Czy nasi są ponad taką imprezę? Nie wiem. Mam nadzieję, że ulegnie to zmianie, bo szkoda, że mamy tak skromną remprezentacje. Dorotus zajęła 2 miejsce w kategorii ksiązki blogerów. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do ponownych odwiedzin.

      Usuń
    2. Wiesz co, nie wydaje mi się, żeby nasi byli ponad taką imprezę. Albo ten festiwal jest u nas za mało popularny i np. taki napis o nagrodzie nie wpływa znacząco na sprzedaż, albo, żeby się dostać do festiwalu trzeba trochę zainwestować ...

      Usuń
    3. Myślę, że zainwestować trzeba na pewno. Wystawcy zawsze płacą na takich imprezach. Za mało popularny to nie powinien być, bo jest największy i najważniejszy. Może za rok będzie lepiej. A może stawiają na londyńską edycję. Trzeba tam wysłać Annę Marię na przeszpiegi.

      Usuń
  13. Mnóstwo refleksji mam po tym poście, tak na szybko:
    a) mam Rose Petal Jam od dawna i tyle samo czasu planuję o niej napisać. Wspaniała książka.
    b) smutne, że najpiękniejsze książki o polskiej kuchni wydają Australijczycy, i smutne, że nie ma polskiego przekładu - książka ukazała się wystarczająco dawno temu. I wątpię, by któryś z polskich wydawców nawet był zainteresowany, gdyby Beata Zatorska przyszła najpierw do nich - tak ubogi wybór na polskim stoisku potwierdza moją opinię o tym, że wydawnictwa w Pl nie podążają tak szybko za trendami i gustami czytelników, jak powinny... Nie ma takich wydawniczych trendspotterów, jacy powinni być.
    c) bardzo dziękuję za tę niesłychanie ciekawą, pięknie zilustrowaną relację. Może uda mi się na tę imprezę w kwietniu podjechać do L.
    d) nie ma polskich dobrych książek kucharskich, bo w Pl nie kształci się szefów kuchni, tak, jak to się dzieje w UK, Francji czy USA. Nie ma akademii kulinarnych, gdzie się wykłada culinary arts - w szkołach gastronomicznych uczy się przyszłych kucharzy (nie szefów) "żywienia zbiorowego", a nie sztuki kulinarnej. W czasie komuny nastąpił straszliwy upadek sztuki kulinarnej w Pl i mimo upływu 20 nie ma w Pl szefów ani restauracji na miarę tych najlepszych w Londynie, Paryzu czy NYC - zauważ, że ci najlepsi, najbardziej znani wszyscy zdobywali szlify za granicą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też byłam zaskoczona faktem, że nie wydano tej książki po polsku. To taka perełka o polskiej kuchni, zwyczajach, tradycjach. Pełna wspomnień i niesamowitego klimatu. Nam pozwala odkryć na nowo to co znane, a innym poznać czar i smak naszej kuchni. Powinni rozdawać tę książkę w czasie naszej prezydencji albo w czasie promocji Polski za granicą albo...
      Aniu, mam nadzieję, że dotrzesz do Londynu. Zastanawiałam się, czy może Polska będzie bardziej bogato reprezentowana w Londynie. Może ta francuskojęzyczność ich odstrasza.
      Jakiś czas temu zdałam sobie sprawę, że praktycznie przestałam kupować książki kucharskie w Polsce. Ciężko mi znaleźć takie, które mnie zachwycą. W większości są to przedruki, często wydawane z opóźnieniem, że nie jestem już nimi zainteresowana. Oczywiście można znaleźć perełki, ale trzeba nieźle się naszukać. We Francji można oszaleć przeglądając tamtejsze ksiazki kucharskie. Zgadzam się w całośći z punktem d).

      Usuń
  14. Świetny festiwal! i założę się, ze spędziłaś tam mnóstwo czasu! zdjęcia jak zwykle przepiękne ;) Ale polska reprezentacja po prostu mną wstrząsnęła - jakiż smutek! Myślę, że książka Anne Applebaum Sikorskiej mogłaby się tam pojawić, albo chociażby dwujęzyczna wersja książki Adama Gesslera. Bardzo to zasmucające. Ogromnie żałuję, że książka Zatorskiej wciąż nie jest przetłumaczona - ukazała się już przecież bardzo dawno temu! Co do wydawania książek w Polsce - żałuję, że nawet te, które do nas docierają są czasem o cale lata spóźnione w stosunku do wydań oryginalnych. I jeszcze tak wiele do życzenia pozostawiają tłumaczenia, czy brak redakcji merytorycznej! A wiesz, jaka instytucja odpowiadała za nasze stoisko?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, spędziłam tam parę godzin. To był jedyny dzień, kiedy nigdzie nie pędziłam. Żadnych kursów, spotkań, tylko czas luzu. Mnie też ogarnął smutek na widok polskiej półki. Szczególnie, że było to miejsce, w którym prezentowały się ksiażki z różnych krajów. Skandynawowie, Niemcy, Czesi, Rumuni... mieli całe regały, a my dwie półki po których jeszcze hulał wiatr. Nie wiem od czego zależała polska reprezentacja na targach, ale mam zamiar się tego dowiedzieć. Co do spóźnionych tłumaczeń. Mam wrażenie, że może jest ciut lepiej i wydawcy coś zrozumieli. Większość tych książek jest jednak spóźniona o parę lat.

      Usuń
  15. Kiepsko się prezentuje polskie stoisko, dobrze, że jest "Rose..." - chlubny wyjątek. Och, zazdroszczę Ci, Lo. Talentu w wypiekaniu cudeniek, Paryża, festiwalu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, ze jest "Rose...", ale na targach moja wymiana zdań z reprezentantem Australii, że to praktycznie polska ksiazka (autorka i kuchnia) wzbudziła wręcz oburzenie. To jest AUSTRALIJSKA książka. Co robić. Może w przyszłym roku będzie lepiej. Dzięki za ten talent. Nie ukrywam, że zrobiło mi się przemiło.

      Usuń
  16. och jakże chciałąbym tam być ...nieważne, ze nie znam jezyka ...chciałabym pochodzić między książkami ....dotknąć ich grzbietów, wdychać zapach:) ...a tartaletki cudowne:) czekam na czerwiec i truskawki:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie w tym jest ta przyjemność. W przeglądaniu książek, gładzeniu ich grzbietów, oglądaniu zdjęć. Wtedy język schodzi na drugi plan. Ja też czekam na czerwcowe truskawki. Teraz to takie moje małe fanaberie.

      Usuń
  17. Chyba dobrze, ze mnie tam nie bylo! Juz teraz polki uginaja sie od nadmiaru ksiazek, strach pomyslec, co by bylo po powrocie z Paryza ;)
    Michela Roux uwielbiam (znam go tylko z ekranu i ksiazek niestety, wizyta w Le Gavroche jednak 'planuje sie' ;)).

    Tarteletki wygladaja pysznie, jednak - jak Miss-coco - poczekam na truskawkowy sezon :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  18. Podlinkowałam ten wpis u siebie:-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję bardzo za Twój komentarz.

Popularne posty